W Zakopanem jest jeszcze pusto i tak nudno, że można wyć z nudów. Nie mam nikogo ze znajomych bliżej, więc prawie „nie rozmawiam”. Chodzę tylko między łąkami.
[...]
W Zakopanem zaczyna się życie jakoś unormowywać. Już pewno nie będzie ani takich kryzysów budowlanych, ani drożyzn na place. Ale mię to wszystko nie tentuje. Bądź co bądź człowiek tu żyje w warunkach nienormalnych. Jeżelibym kiedy przyjeżdżał tutaj, to tylko w zimie. Szczególna rzecz, że tu, wśród tych świerków i małych nędznych domków trzeba być ciągle porządnie ubranym i żyć nie życiem miejscowym, tylko jakimś warszawskim. Pochodzi to stąd, że poza Zakopanem jest tylko las, a trudno już żyć życiem leśnym. Górale zamienili się w Żydów, ciągnących piekielne zyski bez pracy, w żebraków, w oszustów i bogaczów. Chcąc znaleźć człowieka do rozmowy, trzeba by iść gdzieś ze dwie mile drogi do Witowa, Dzianisza albo innej wsi jeszcze nie dotkniętej kulturą i „co proszę”.
Zakopane, 3 lipca
Stefan Żeromski, Listy 1897–1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
Szanowny, Drogi Panie.
Tak już dawno zbierałem się pisać, że zdołałem zgromadzić materiału na tom w stu stronicach. Tymczasem życie nas batem pędzi: poprzewracały się wszystkie ustalone formy życia, wszystkie zajęcia, a nawet wyobrażenia. Nie wiem, czy do Drogiego Pana dochodzą odgłosy tego, co się dzieje w Królestwie i w Rosji. Wkrótce po tym liście zjawi się w Lovranie p. Michał Sokolnicki [działacz PPS], młody historyk, polityk i esteta. On żywym słowem wyjaśni mnóstwo zjawisk, przekręconych lub pominiętych przez gazety. Oprócz tego przedstawi pewien określony program działań na najbliższy czas i podda go pod sąd i orzeczenie szanownego Pana. [chodzi o apel do społeczeństwa o zbieranie pieniędzy na broń dla przyszłej powstańczej armii polskiej] Nie mogę tutaj ze względu na krótkość czasu i nawał roboty rozpisywać się o tym wszystkim, zresztą byłoby to zbyteczne – wobec żywego przedstawienia, które uczyni pan Sokolnicki. Co do mnie, to mam szczery zamiar udania się w pierwszych dniach maja do Królestwa. Oczekujemy tu wszyscy przyjazdu Drogiego Pana. Wytworzyły się nowe światy, wypłynęły nowe roty ludzi, ocknęły się olbrzymie i święte idee. We wszystkim czuć drgnienie nowego życia.
Zakopane, zabór austriacki, ok. 1 marca
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
W roku 1907 miał nasz przemysł naftowy okazję wystąpienia na terenie międzynarodowym; okazją tą był 3. Międzynarodowy Kongres Naftowy, który odbył się [...] w Bukareszcie i był połączony z wystawą naftową. [...] Obawiając się, że oficjalny delegat Austrii [...] nie wspomni o tym, że przemysł naftowy w Galicji Polacy założyli, Polacy go prowadzą i do jego rozwoju przede wszystkim się przyczyniają, postanowiliśmy [...] wejść także na drogę agitacji politycznej [...]. Otrzymał głos [...] poseł, b. prezydent miasta Lwowa, dr Godzimir Małachowski. [...] Przemawiał w języku francuskim [...] i żadna mowa nie spotkała się z tak entuzjastycznym przyjęciem.
Bukareszt, wrzesień
Stefan Bartoszewicz, Wspomnienia z przemysłu naftowego 1897–1930, Lwów 1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Dziś 1 maja, ale fiasco ogromne – a raczej nic nie ma. Koło dziewiątej rano usłyszałem śpiew, więc poszedłem do okna. Niesiono w stronę Plant czerwony sztandar, w otoczeniu gromady złożonej ze starszych i młodszych drapichrustów w liczbie koło... 20, wyraźnie dwudziestu. O 12-stej w południe poszedłem na Rynek zobaczyć, czy tam nie ma gromad. Owszem – były, ale targowe. Ludzi z czerwonymi przepaskami i krawatami ani dudu! ani jednego sztandaru, sklepy pootwierane, fiakry i omnibusy w ruchu – koło kramów chłopi i chłopki – słowem wygląd miasta najzwyklejszy. Po południu ogłaszają jakiś festyn ludowy w parku, ale festyn to nie manifestacja uliczna – i zresztą kto wie, czy się uda, zwłaszcza jeśli deszcz, którego do tej chwili nie ma, zacznie padać, jak zwykle po południu. Śmierć namiestnika, ludowców do Koła i zadrażnione stosunki z Rusinami podniosły tak temperaturę patriotyczną, że dla socjalnych manifestacji nie ma miejsca. Zresztą były sztuczne i same przez się się sprzykrzyły.
Kraków, Galicja, zabór austriacki, 1 maja
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 2, Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1908–1913), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Wczoraj miałem dzień bardzo niespokojny. Przyjechały do Krakowa wycieczki włościańskie z Przemyśla (raczej spod Przemyśla), z Łańcuta, ze Skawiny i postanowiły mi „złożyć hołd”. O 6-ej wieczorem ulica przed oknami moimi była całkiem zapchana. Prosiłem przywódców, aby zgromadzili wszystkich na podwórzu hotelowym, które jest obszerne. Jednakże zapełniło się jak kościół – głowa przy głowie, gdyż luda wszelkiej płci i wieku było kilkaset, a może i więcej. Wysłuchałem trzech mów, odpowiadałem trzy razy, a między przemówieniami było wiwatów, okrzyków i śpiewania: „Jeszcze Polska”, oraz „Boże coś Polskę” bez końca.
Kraków, Galicja, zabór austriacki, 1 czerwca
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 2, Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1908–1913), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Ilekroć pojawiał się na naszych polach naftowych szyb o wyjątkowo wielkiej sile wybuchów, o produkcji przekraczającej zwykłą miarę, tylekroć opanowywała nas obawa, by z elementarnymi siłami podziemia nie stowarzyszyła się elementarna siła atmosfery – „ogień niszczyciel”. Każda burza przeciągająca nad Tustanowicami wywoływała domysły i przypuszczenia na temat piorunów i można powiedzieć bez przesady, że co trzecia burza pozostawiała za sobą szyb płonący od pioruna [...], tym bardziej że sprawa gromochronów teoretycznie dla kopalń rozstrzygniętą nie była, chociaż paroletnie doświadczenie pokazało, że w szyby posiadające gromochrony pioruny nie uderzają. [...]
Dnia 4 bm. podczas silnej burzy, przed godziną drugą po południu uderzyły pioruny w trzech miejscach [...], w żelazny szyb Karpackiego Towarzystwa koło Mamci, na bliskich Tustanowicach w wybuchowy szyb nr 3 kopalni Litwa i na dalszych Tustanowicach w szyb „Oil City”. Okropniejszego zbiegu okoliczności trudno było kiedykolwiek szukać w dziejach naszego przemysłu naftowego. Szyb [„Oil City”] sam trzy tygodnie temu dowiercony, posiadał produkcję około 800 ton na dobę i mocne gazy, wybuch nie był ujęty żadnym urządzeniem do chwytania i regulowania go, i bił
deszczem ropnym przez liczne szpary i otwory wieży bezustannie. [...] Po uderzeniu pioruna pożar z nieopisaną
gwałtownością, ogromnymi skokami objął całą zaropioną przestrzeń, ropa ogrzana w dołach zaczęła wrzeć, skotłowana wylała przez brzegi i obwałowania i potężną rzeką spływać poczęła ku Tustanowicom.
Tustanowice, lipiec
„Nafta”, nr 14/1908, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Już na kilkadziesiąt kilometrów przed Borysławiem widoczna była wielka łuna, a gdy przybyliśmy na miejsce, oczom naszym przedstawił się niezapomniany w swej grozie widok rozszalałego żywiołu: ropa, paląca się w obwałowaniu szybu i w sąsiednich dołach, przedstawiała morze płomienia, spowite kłębami czarnego dymu. Fontanna ropy, tryskającej z szybu, zamieniła się w ognisty słup, strzelający ku niebu, oświetlający w chwili większego wybuchu całe Tustanowice, to znów zasłaniający wszystko gęstym dymem i mrokiem, gdy wybuch opadł. Na dalekiej przestrzeni – zdawało się, że płonie ziemia – to dogorywały resztki trawy i roślinności, skropione uprzednio wybuchami ropy.
O zgaszeniu wybuchającej ropy nie mogło być mowy. Przez kilka dni starano się tylko ochraniać sąsiednie szyby produktywne i wieże. Kilka wież jednak spalił ogień płynący z ropą zaraz pierwszego dnia. Dopiero po kilku dniach zaczęto próbować rozmaitych sposobów gaszenia, przez odprowadzanie rurami części nieopalonej ropy, przez sypanie piasku celem zwężenia terenu ogniowego oraz przez skonstruowanie specjalnego dzwonu dla zatkania otworu. Pożar ugaszono po 44 dniach.
Tustanowice, lato
Stefan Bartoszewicz, Wspomnienia z przemysłu naftowego 1897–1930, Lwów 1934, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Wincenty Witos, poseł:
Wysoki Sejmie!
Z prawdziwą przyjemnością przychodzi mi zabrać po raz pierwszy głos w tej Izbie, celem poparcia petycji, wniesionej przez proboszcza Szynwałdu ks. Siemieńskiego w sprawie udzielenia pomocy kraju na dokończenie i wewnętrzne urządzenie szkoły gospodyń wiejskich, utworzyć się mającej w roku przyszłym w Szynwałdzie.
Dziś wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nasze kobiety w kraju na wskroś rolniczym, jakim nasz jest, nie dorosły do zadania, jakie na nie spada, jako na przyszłe i teraźniejsze gospodynie, o których się mówi, że trzy węgły domu trzymają. A ze smutkiem tu przyznać potrzeba, że w niejednym wypadku jednego węgła utrzymać nie potrafią, ponieważ trudno jest otrzymać wykształcenie w tym względzie skutkiem małej ilości szkół tego rodzaju i wielkiej odległości tychże.
Dlatego koniecznym jest utworzenie nowych szkół w różnych częściach kraju. Myśl tę pojąć i w czyn wprowadzić usiłuje proboszcz Szynwałdu. Człowiek ten pracuje bez rozgłosu, którego zasadą jest: nic dla siebie, wszystko dla drugich, odmawiający sobie najprymitywniejszych potrzeb ludzkich i pracujący z wysiłkiem, przechodzącym nieraz siły ludzkie.
Zwraca się on do Wysokiego Sejmu z prośbą o udzielenie materialnego poparcia instytucji, z której nasze włościaństwo prawdziwą pomoc mieć będzie mogło; zwraca się po raz wtóry, bo w zeszłym roku prośby jego nie uwzględniono.
Z tych powodów proszę o łaskawe uwzględnienie tej petycji w jak najszerszej mierze.
(Brawa)
Lwów, Galicja, 19 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zbytecznym byłoby udowadniać, że sól jest artykułem, bez którego się obejść nie jest w stanie ani pałac milionera, ani licha lepianka nędzarza. Jeżeli zaś ludzie, których los obdarzył większą fortuną, nie potrzebują się z tym liczyć wcale, czy ten artykuł jest o kilka halerzy droższy lub tańszy, bo rachunek w ich wydatkach niewielką tu przedstawia różnicę, to dla licznej rzeszy biedaków wcale nie jest obojętną rzeczą, ile ta nieraz jedyna omasta kosztować będzie.
Z dniem 10 lipca została cena soli krajowej ustalona na 20 hl. za kilogram. Zniżka ta nie doszła jednak wszędzie do szerokich kół ludności wiejskiej, ponieważ niesumienni handlarze do swoich celów to wykorzystać umieli, już to sprzedając sól kruchową chętniej przez ludność kupowaną, wmawiając równocześnie w kupujących, że sól krajowa jest najgorszej jakości, do użytku dla ludzi zupełnie niezdatną, już to rozrywając opakowanie ze soli krajowej i takową po wyższej cenie sprzedając. Szerokie więc masy ludności są zdane na łaskę i niełaskę niesumiennych spekulantów, ponieważ krajowe składy soli często jej nie posiadają tak, że niektóre okolice kraju całymi tygodniami są z niej ogołocone, jak to miało miejsce w początkach września w Radomyślu Wielkim i w Dębicy. Podnieść tu trzeba z naciskiem, że sól krajowa pochodząca ze salin bocheńskich, która ma sławę soli lepszej, jest z różnymi skrzeczącymi materiałami zmieszana, które ze solą nic wspólnego nie mają, cóż dopiero mówić o soli w Wieliczce, która jest daleko gorszą od pierwszej.
Wysoki Sejmie! Jeżeli weźmiemy na uwagę, że dla milionowej rzeszy biedaków sól stanowi jedyną omastę tego ziemniaka, jeszcze w tym roku na pół przegniłego, to musimy przyjść do przekonania, jaka się dzieje krzywda tym ludziom, którzy zmuszeni zostają na używanie soli na wpół z ziemią i krzemieńcem zmieszanej. Sól taka, oczywista rzecz, nie jest zdatna do solenia masła, wędlin i innych artykułów żywności, dlatego powinno się tu wprowadzić sól lepszą w paczkach o odmiennej formie, któraby ludność zadowoliła i szwindlom zapobiegła.
Wiemy, że c.k. rząd na soli grubo zarabia, żądamy więc, aby ludności dostarczył tego niezbędnego artykułu w dobrej jakości i nie zbywał soli w większej części z błotem zmieszanej. Żądamy od Wydziału Krajowego, ażeby soli ze salin w Wieliczce, soli takiej jakości jak dotąd była, nie pobierał, bo to tylko dyskredytuje gospodarkę jego na tym polu i odstręcza ludność od kupowania soli krajowej.
(Glosy: bardzo słusznie.)
Żądamy więc, aby Wydział Krajowy dopilnował, aby wszędzie sól krajową sprzedawano po jednakowej cenie.
Lwów, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wiadomą jest rzeczą, że setki tysiące naszego ludu roboczego z braku odpowiedniego zajęcia w kraju wychodzi z ziemi ojczystej po to, ażeby z groszem zaoszczędzonym wracać na zimę w domowe pielesze. Nieliczne jednak jednostki nie wracają, lecz żeniąc się pozostają na obczyźnie i ci właśnie są powodem niezliczonych utrapień dla swojej gminy przynależności, bo dostają się do szpitali a ich dzieci do ochronek i zakładów wychowawczych, gdzie wskutek ubóstwa kosztów utrzymania płacić nie są w stanie, więc cały ciężar spada na gminę przynależności. Proszę się postawić w położenie takiej gminy. Nazwisko danego osobnika zostało już prawie zapomniane, ponieważ stamtąd dawno wyemigrował; gmina maleńka i uboga ledwie dycha pod tylu ciężarami na nią spadającymi, a tu jeszcze dostaje zawiadomienie, że dawny jej mieszkaniec przebywając obecnie na Węgrzech czy w Austrii Niższej tam, gdzie indziej – chorował i leczył się w szpitalu a dziecko wychowywał w ochronce. Ponieważ ów nie był w możności zapłacić nieraz dość wysokiej sumy, szpital czy zakład wychowawczy zwraca się do gminy, ażeby tę sumę nieraz 1000 koron przenoszącą zapłaciła. Jedna gmina w strachu panicznym robi, co może, zaciąga pożyczkę nieraz do niemożliwej wysokości i płaci po to, ażeby po kilku tygodniach czy miesiącach mieć znowu podobną historię. Inna czując się pokrzywdzona nie chce płacić, przez co naraża się na rekursa, ażeby bardzo znaczne koszta procesu zapłacić.
Coś podobnego dzieje się i w krajowych szpitalach i zakładach, szczególnie w zakładzie dla obłąkanych w Kulparkowie, gdzie Wydział Krajowy niejednokrotnie forsownie ściąga nie tylko z gminnych urzędowych ale i z ubogich jednostek koszta leczenia, których nie są
w stanie zupełnie zapłacić.
Zważywszy, że wychodźcy owi wychodzą tylko z konieczności i że gminy jako takie żadnego zysku z tego nie mają, zważywszy, że krajowi łatwiej się byłoby bronić i procesować, zważywszy że krajowe zakłady, szczególnie zakład w Kulparkowie utrzymywany kosztem kraju służyć powinien ubogim i nieszczęśliwym a nie odgrywać roli zakładu na wyzysk obliczonego, Wysoki Sejm raczy uchwalić: „Poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby koszta utrzymania leczenia i wychowania dzieci małoletnich po ubogich rodzicach, oraz podrzutków w zakładach krajowych i zagranicznych ponosił fundusz krajowy; poleca się Wydziałowi Krajowemu, ażeby już teraz przypadające na gminy koszta z obydwóch tytułów poprzednio wyszczególnionych za czas ubiegły pokrył z funduszów krajowych".
Pod względem formalnym upraszam o odesłanie wniosku mego do komisji sanitarnej.
(Oklaski)
Lwów, 17 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zabierając głos w tej Wysokiej Izbie przy ogólnej dyskusji budżetowej, nie mam wcale zamiaru puszczać się na szerokie wody wielkiej polityki.
[...]
Zapisałem się do głosu także nie dlatego, ażebym tu miał komuś zaimponować, ponieważ wiem doskonale, że mowa moja pośród wywodów tak świetnych mówców, którzy tu przemawiali, będzie wyglądać jak rozczochrana wieśniaczka przy eleganckiej miejskiej panience. (Wesołość)
Jako włościanin, pragnę jedynie zwrócić uwagę Wysokiego Sejmu na krzywdy i żądania tych szerokich mas ludności, których tu jesteśmy przedstawicielami. Pomimo że nie posiadam obrotnego języka i talentu oratorskiego, jakim się tu inni odznaczają, zapisałem się do głosu jako żywy świadek i okaz nędzy galicyjskiego chłopa. Przemówienie więc moje będzie się obracało koło codziennego szarego i niezmiennego życia naszego chłopa, naszego włościanina. Dziś nikt temu nie zaprzeczy, że podstawą wszelkiego postępu i dobrobytu jest oświata.
(Brawo)
Widzimy jednak, że w kraju naszym znajdują się jeszcze tysiące gmin, tysiące wiosek, które bodaj jednoklasowej szkółki nie posiadają, istniejące zaś szkoły nasze po 40-letnim istnieniu nie potrafiły w wielu miejscowościach doprowadzić do tego, ażeby tego chłopa nauczyć, iż jest nie tylko chłopem, ale i Polakiem.
Lwów, 27 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jakkolwiek JE. Namiestnik zaznaczył, że na wszystkie klęski, jakie nawiedziły nasz kraj, nie wystarczy pieniędzy, to jednak zaznaczyć tu wypada, że obowiązkiem jest państwa i kraju podtrzymywać egzystencję tych, którzy zawsze stanowią jego podstawę.
Rolnictwo nasze doznało w tym roku tak ogromnej klęski, że ta klęska odbije się aż za kilka lat w przyszłości. Rok obecny zaznaczył się nie tylko kilkakrotnymi wylewami jednych i tych samych rzek, lecz prócz tego także długotrwałymi ulewami i deszczami, które zniszczyły zboże, ziemniaki i inne ziemiopłody, jak również paszę dla bydła.
Kilkutygodniowe bezustanne deszcze spowodowały i to, że pierwsze pokosy zostały przez żywy inwentarz spasione. Pokosy zaś drugie wypadły tak mizernie, że dziś znajdujemy się wobec położenia smutnego, iż trudno będzie obecny inwentarz wyzimować. Oprócz tego, wskutek długotrwałych słot, słoma z wszelkiego zboża zgniła i zbutwiała do tego stopnia, że zupełnie stała się na paszę nieprzydatną. Były okolice, w których ta słoma nawet w polu pozostawioną została. W innych okolicach zbiór owsa przeciągnął się nawet do października. Więc słomy tej użyć na paszę jest czystym niepodobieństwem.
JE. Namiestnik zauważył, że za wiele nie można żądać, gdyż dano także 420 wagonów soli na poprawkę paszy Ja ośmielam się twierdzić, że to za mało. [...]
JE. Namiestnik zaznaczył, że tu nie można się spodziewać wielkiej sumy, gdyż w tym roku właśnie prawie żadnej roboty dla włościan rząd mieć nie będzie, więc i ta suma przepadnie.
Tu także byłoby pożądanym, ażeby nie tylko temu ludowi dać chwilową jałmużnę, dać mu teraz chwilową zapomogę, ale ażeby uchronić go w przyszłości od szkód sprawionych przez wylewy i słoty, i rzucić pewną sumę na uregulowanie rzeczułek wylewających rokrocznie.
Spodziewamy się, że Wysoki Sejm i rząd w przeświadczeniu, że ratując to rolnictwo nasze, ratuje tę podstawę kraju, bez której się obejść nie mogą, dołoży wszelkich stara(c), ażeby przynajmniej choć w części tę elementarną klęskę załagodzić.
Lwów, 27 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Uchwałą Wysokiego Sejmu, znoszącą prestacje drogowe, dokonał się niesłychany przewrót naszych stosunków. Znosząc ten zabytek pańszczyźniany, zrobiło się znaczny krok, (Głosy z ław posłów ludowych: słusznie.) krok bardzo dodatni pod względem społecznym i kulturalnym. Wpłynęło to także dodatnio na rady powiatowe, przynajmniej na ich wielką część, z których wiele usunęło te przeszkody komunikacyjne na drogach, ku ogólnemu zadowoleniu całej ludności.
Anormałność pod tym względem stanowią myta na drogach krajowych; żywimy jednak nadzieje, że Wysoki Sejm uwolni ludność także od tych przeszkód, które dotąd na swoich drogach tak troskliwie hoduje. Jeżeli drogi powiatowe i krajowe wiele pozostawiają do życzenia, to drogi gminne II klasy straszliwy wprost przedstawiają obraz. Nierzadko jeszcze całe wozy i konie toną w bajorach na tych drogach się znajdujących i niejednokrotnie wybierając się w drogę, nie wiedzą ludzie czy wziąć wóz czy łódkę, bo jeżeli przejedzie się kilkadziesiąt kroków tą drogą sucho, to potem jedzie się moczarami, gdzie potrzeba koniecznie stać na wozie, bo gdyby się chciało siedzieć, to by się tak dobrze ukąpało, jak w każdym innym jeziorze. [...]
Narzekania ludności zwracają się przeciw zwierzchnościom gminnym, które się posądza o niedbałość. Rozgoryczenie rośnie nadzwyczajnie i w tym względzie powinny tu nastąpiąć poprawy, i to poprawy, by do ostatniego stopnia cierpliwość ludności się nie wyczerpała.
Lwów, 31 października 1908
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Jako dowód, że dziś społeczeństwo nasze czuje potrzebę, ażeby te kobiety nasze stanęły wyżej, może posłużyć ta dążność do zakładania w różnych punktach naszego kraju szkół kształcących te kobiety na gospodynie.
Wielu ludzi przeprowadziło te swoje pomysły z wielu mozołami, wielu ludzi i dziś jeszcze morduje się po prosu z brakiem sił do urzeczywistnienia tego wielkiego dzieła, wielu ludzi na tym punkcie tak bardzo dla ludu życzliwych, nie mogło doprowadzić tego do skutku z powodu braku sił.
Subwencje udzielone istniejącym już szkołom i jednej szkole, która jest w zawiązku, są tak mikroskopijnie drobne, że jeżeli się zauważy, jak ta sprawa jest ważna i jak wiele tu da się zrobić, to musi się przyjść do przekonania, że tu nic prawie nie zrobiono.
Ażeby ta sprawa poszła raz naprzód, i ażebyśmy mieli kobiety na tym stopniu rozwoju i cywilizacji, na jakim mieć sobie życzymy i na jakim one znajdować się powinny, wskazanymby było, ażeby kraj wystąpił tu nie tylko z inicjatywą, ale i z wydatną pomocą. Zapewne i rządowi nie będzie to obojętne, jeżeli my będziemy mieć coraz więcej kobiet rozumnych, które by mogły sprostać nałożonym na siebie obowiązkom.
Lwów, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Niezaprzeczoną jest rzeczą, że hodowla bydła jest jedną z najważniejszych gałęzi gospodarstwa w naszym kraju, gałęzią, która bądź co bądź jeszcze najlepsze zyski naszemu włościaninowi przynosi. Również zaprzeczyć się nie da, że ta hodowla pozostawia wiele do życzenia i bydło nasze to zwykle liche, karłowate okazy, które nie zawsze te dochody przynoszą, jakieby przynieść powinny. Mimo to czuję się tu w obowiązku oświadczyć, że gwałtowne przewroty w tej gałęzi gospodarstwa więcej by nam przyniosły szkody niż pożytku, bo trzeba zauważyć, że przyczyną lichego wyglądu naszego bydła jest nie tyle rasa ile pasza a właściwie brak paszy. W miejscowościach o gruncie lichym i piaszczystym, gdzie rośnie tylko trawa tzw. psianka, na pastwiskach mokrych, gdzie zwykle rośnie albo nikła trawa, albo mech różnego rodzaju, trudno aby się tam chowało bydło rasy zagranicznej. Nawet na gruntach lepszych wskutek rozdrobnienia ich, trudno uchować lepsze gatunki bydła, bo te potrzebują i lepszej paszy i w większej ilości.
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak tu już w ogólnej rozprawie nad budżetem zaznaczyłem, dotychczasowy system regulacyjny był bardzo wadliwy, bo zamiast przynieść korzyści ludności, najczęściej powodował żale bardzo uzasadnione. Regulacja prowadziła się zwykle w ten sposób, że wyrywano kawałkami i to, co zregulowano dziś, jutro woda zabierała, ażeby znów regulowano w innym miejscu z tym samym, co poprzednio skutkiem.
W najbliższej mojej okolicy, na Dunajcu, miałem czas obserwować te roboty, widziałem, całe to postępowanie i słuszne są narzekania ludności, które się ciągle potęgują. Regulacja ta nie oszczędzała nikogo i niczego, nie pytano się, czy dany grunt do kogo należy, czy go kto używa, zakładano tam faszyny, urządzano przejazdy a na protesty nie było żadnej odpowiedzi, były tylko ze strony inżynierów drwiny. Ludność z obawą wyglądała czasu, kiedy ma się odbyć regulacja za jej pieniądze. Zawiązywano tam spółki wodne na lewym brzegu Dunajca i wyduszano z ludności nawet po kilkadziesiąt koron z morga gruntu.
[...]
Regulacja ta ciągnie się bardzo długo – jak już zaznaczono, 40 lat za mało, ażeby zregulować jedną rzekę. Jeżeli się zauważy, że życie jednego pokolenia jest krótkie, to dopiero w drugim pokoleniu można się doczekać ukończenia regulacji jednej rzeki!
[...]
Musimy przecież uważać na to, ażeby ustawa, jakakolwiek jest, była prowadzona nie tylko z całą bezwzględnością, ale ażeby była prowadzona także na korzyść ludności. Wiemy, że regulacja kosztuje miliony, mamy więc prawo żądać, ażeby te miliony nie były wyrzucane. Wobec dotychczasowego systemu przy regulacji, musimy tu z naciskiem zaznaczyć, szczególnie my włościanie, że miliony te były rzucone w wodę [...].
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Jeżeli widzę, że w dzisiejszej ordynacji wyborczej w niesłychany sposób masy ludu są krzywdzone, jeżeli ustawa dzisiejsza dała im stosunkowo do liczby ludności i jej siły społecznej i materialnej słabe stanowisko; jeżeli się zważy, że lud ten od lat szeregu na wszelkich wiecach i zgromadzeniach wypowiedział żądanie, aby tu nie tylko nakładano nań ciężary, ale dano mu także odpowiednie prawa – to z tych powodów sądzę, że stanowisko nasze nie może być innym, jak tylko ażebyśmy jak najprędzej dążyli do usunięcia tego, co jest niesprawiedliwym.
Ponieważ dzisiejsza ordynacja wyborcza jest niesłychanie dla ludności niesprawiedliwą, więc dążeniem naszym jest jak najprędzej ją usunąć.
Ponieważ chcemy być konsekwentni i popierać każdy krok dążący do usunięcia niesprawiedliwości – stronnictwo nasze głosować będzie za nagłością wniosku p. Lewickiego. (Brawa i oklaski)
Lwów, Galicja, 20 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Ponieważ sądzę, że już motywa samego wniosku dostatecznie udowodniły jego racjonalność, nie będę zabierał wiele czasu i ograniczę się do bardzo krótkiej przemowy.
Na linii kolei państwowej pomiędzy stacjami Tarnowem i Czarną znajduje się przystanek kolejowy Wola Rzędzińska, zamknięty zupełnie dla ruchu towarowego i osobowego. Ponieważ odległość pomiędzy tymi 2 stacjami wynosi 20 kilka kim. i gęsto jest obsadzoną ludnością rolniczą, a gminy tamtejsze stoją na wysokim stopniu kultury i rozwoju ekonomicznego, należące do powiatu politycznego Tarnów, stojąc w bardzo licznych stosunkach handlowych z miastem tamtejszym i z władzami, niesłychanie wielką przeszkodę mają mieszkańcy tamtejsi w tym, że mając obok siebie kolej muszą jeździć drogami gminnymi niejednokrotnie niemożliwymi, cały szereg kilometrów, gdy tymczasem przez rozszerzenie przystanku dla ruchu towarowego i osobowego mieliby na miejscu to, do czego muszą dążyć, jak już wspomniałem cały szereg kilometrów bardzo złymi drogami.
Ludność tamtejsza, zamieszkująca gminy Wola Rzędzińska, Wola Podgórska, Zaczarnie, Żukowice Stare, Żukowice Nowe i Jastrząbka Nowa jest wysoko pod względem ekonomicznym rozwinięta i rozwija się w bardzo szybkim tempie, sprowadza bardzo wiele sztucznych nawozów i różnych towarów do jej codziennego użytku potrzebnych. Pomimo próśb tych gmin pod adresem dyrekcji kolei państwowych w Krakowie wystosowanych dotąd otwarcie tego przystanku nie nastąpiło; dlatego też w myśl żądania tych gmin, w interesie publicznym dziesiątek tysięcy mieszkańców, obok kolei mieszkających mam dzisiaj zaszczyt prosić Wysoki Sejm o łaskawe przychylenie się do mego wniosku i o uwolnienie ubogiej ludności tamtejszej od kłopotów, na jakie do tego czasu jest narażona.
Upraszam więc!
Wysoki Sejm raczy uchwalić:
Wzywa się c.k. Rząd, ażeby w drodze właściwej spowodował otwarcie kolejowego przystanku Wola Rzędzińska dla ruchu osobowego i towarowego, a przez to uchronił ludność tamtejszą od straty czasu i od kłopotów, na jakie dotychczas była narażona.
Pod względem formalnym proszę o odesłanie mego wniosku do komisji kolejowej.
Lwów, Galicja, 23 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Czytając sprawozdanie komisji gospodarstwa krajowego o sprawozdaniu Wydziału Krajowego o melioracjach, musi się wyrazić prawdziwe zadowolenie, że sprawa ta tak ważna w dość szybkim postępuje tempie. Jednak to za mało, jeśli bowiem dziś zdarzy się w niektórych powiatach przejeżdżać nie tylko gościńcami ale i drożynami polnymi przez grunta włościańskie, to widzi się na nich niesłychanie nikłe zboże, mchy i różne porosty, rosnące zwykle na gruntach podmokłych o dzikiej kulturze. [...].
Osuszenie ich dotąd nie przyszło do skutku, a to z różnych powodów. Jedną z przeszkód są nasze urzędy administracyjne: starostowie. [...] Jeżeli widzimy błogie skutki zdrenowanych i zmeliorowanych gruntów, to przychodzimy do przekonania, na jakie szkody narażeni są mieszkańcy, jeśli starostwo pozwala, ażeby ich grunta, czekające na zdrenowanie leżały odłogiem, pomimo kilkakrotnej interwencji marszałka powiatu, księdza Żygulińskiego i łażenie bezustanne interesowanych do starostwa.
Jeżeli zaprzeczyć się nie da, że w niektórych okolicach jest niechęć włościaństwa do melioracji gruntów, jeżeli trafiają się wypadki, że włościaństwo samo, niebaczne na własną szkodę czyni trudności – to można by to usprawiedliwić nieświadomością rzeczy: ale jeżeli władza administracyjna, starostwo odwleka rzecz, która już dawno zrobiona być powinna i przyczynia się do tego, że tysiące morgów ziemi urodzajnej leży odłogiem – tego chyba usprawiedliwić nie można.
[...]
Jeżeli dziś przeważna część ludności uboższej wyjeżdża z kraju z braku chleba – to spytać się godzi, ile by to rąk mogłoby znaleźć zajęcie przy melioracjach, a nie pracować dla obcych, przez co nie tylko nie przynoszą krajowi pożytku, a przeciwnie szkodę, bo emigranci przynoszą demoralizację, która zaprzeczyć się nie da, coraz bardziej się szerzy.
[...]
Dlatego też żądaniem nie moim osobistym, ale żądaniem całego ogółu włościan dziś przekonanych o tym, że jeżeli chce się mieć grunt odwodniony, to potrzeba przede wszystkim zrobić miejsce tej wodzie, przekonali się o tym że dziś nie da się wodę sprowadzić balonami, ale tymi gruntami, na których się znajduje.
Lwów, 4 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Każdy podróżujący klasą 3-cią na pierwszy rzut oka musi zauważyć, że w wagonach tych kolei panuje straszliwe przepełnienie. Jest rzeczą wiadomą, że na tej linii, która prowadzi niemal przez kraj cały, podróżują nie tylko ludzie z Galicji, ale i z Bukowiny i zaboru rosyjskiego, przejeżdżający na Kraków do Prus i Ameryki, oraz do innych krajów Europy bliżej lub dalej położonych. W czasie, kiedy jest większa frekwencja wyjeżdżających, lub powracających, widzi się, że siedzą tam już nie ludzie z osobna, ale jakieś mrowisko ludzkie piętrzące się do połowy wagonów, a niejednokrotnie po samą powałę. Obserwując ten „skład ludzi i tłumoków" zdaje się, że same tłumoki się ruszają – a to ruszają się ludzie, którzy się z pod tych tłumoków wydobywają. Nie mając miejsca na ławach, kładą się jeden na drugim, nie mogąc po niesłychanie męczącej, nieraz kilkanaście dni trwającej podróży, choćby cokolwiek odpocząć i pokrzepić snem, którego od kilku dni nie zażyli.
Czytałem przed kilku dniami w dziennikach krajowych, że rząd, zamiast przysporzyć wagonów, a tym samym ułatwić i udogodnić podróż tym, którzy muszą szukać chleba poza granicami kraju, myśli umniejszyć liczbę wagonów, a więc spowodować ścisk jeszcze większy niż był dotąd. Przychodzi więc na myśl, że ci łaknący chleba będą jeszcze bardziej poniewierani, i ten chleb przyjdzie im z większą jeszcze trudnością i jeszcze bardziej będą na kolejach za swoje pieniądze maltretowani.
[...]
Oprócz ciasnoty panuje brud i brak bodaj prymitywnych porządków, a w dodatku brak światła. Gdyby się miało najlepsze oczy i druk dość gruby – nikt nie potrafi bodaj kilku wierszy przeczytać, aby sobie w ten sposób nieco czas podróży uprzyjemnić. Brak światła odczuwać się daje szczególnie w wagonach 3 klasy, gdzie jeśli nie panuje zupełna ciemność, to światło jest tak mizerne że człowiek widzi zaledwie tyle, ile potrzeba, aby sobie nosa nie przetrącić. Niesłychany także jest brak opału, (p. Tertil: albo nadmiar.) szczególnie przejeżdżając 3 klasą, trzeba doskonale tupać nogami, ażeby nie przyjechać do Lwowa kaleką!
[...]
W innym jednak czasie jest wprost nie do wytrzymania w wagonie bodaj godzinę przebywać. Aby uprosić utworzenie jakiegoś przystanku kolejowego – na to potrzeba czekać latami, nawet przy poparciu Sejmu, a nawet zdarza się, że i on nie pomaga.
Lwów, Galicja, 7 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Zbytecznym byłoby silić się na udowodnienie, jak wielką i ważną rolę w życiu naszym społecznym odgrywa kobieta jako żona, gospodyni domu i wychowawczyni przyszłego pokolenia.
W sprawozdaniu komisji gospodarstwa krajowego o tej sprawie widzimy wprawdzie pewien postęp, jednakże ten postęp jest w stosunku do zaniedbania, w jakim się jeszcze znajdują nasze kobiety tak minimalny, że gdybyśmy dalej postępować mieli w tym samym tempie, to wiele jeszcze lat czekać byśmy musieli, zanim byśmy ujrzeli tę kobietę naszą tak wykształconą, jak tego jej zawód wymaga. Wprawdzie nie możemy żądać, aby wszystkie kobiety nasze były bohaterkami w rodzaju Chrzanowskich, albo by wszystkie były tak tęgimi obywatelkami, jak dawne matrony polskie w rodzaju Sobieskich i innych, ale żądać musimy koniecznie, aby wyszkolenie naszych kobiet postępowało w tempie o wiele szybszym aniżeli dotąd. Poprzedni mówca powiedział, że kobiety nasze nie umieją dobrze spełniać tych codziennych zajęć i obowiązków i to jest zupełna prawda, a to z tego powodu, ponieważ kobiety nasze wiejskie nie mają odpowiedniego wykształcenia.
I dlatego nie chcąc długo panów nużyć, choć w tej sprawie jeszcze niejedno powiedzieć by się dało, wyrażam gorąco życzenie, by Wysoka Izba zajęła się w przyszłości zakładaniem szkół dla kobiet a to w ten sposób, by w każdym powiecie była przynajmniej jedna szkoła dla gospodyń wiejskich. (Brawa)
Lwów, Galicja, 19 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie.
W wielu miejscowościach naszego kraju wybuchła między bydłem i trzodą zaraza pyskowa, zwana pryszczycą. Zaraza ta sama przez się jest klęską powodującą bardzo przykre następstwa dla właścicieli i hodowców.
Zarządzenia, jakie z tej okazji poczyniono, stanowią klęskę nierównie większą od tamtej. Mianowicie tam, gdzie wybuchła zaraza poustawiano masę wart na wszystkich drogach do gminy i obszarów dworskich, przez co bardzo wiele rąk od pracy odjęto. W dalszym ciągu zabroniono wywozu nawozu na grunta bliższe i dalsze, co spowoduje niesłychanie zły stan urodzaju w roku przyszłym, a nadto obniża się wydatność gleby i dochodu z gruntów. Dalej zarządzenia te zabraniają wypędzania bydła na paszę, w czasie gdy pasza jest najobfitszą, co spowoduje, że pasza przysposobiona dla chudoby na zimę, zostanie obecnie użyta, a w późniejszym czasie grozi hodowcom bydła wyprzedaż po niskiej cenie, albo potrzeba dokupienia paszy po cenach bardzo wysokich. Mimo tych niekorzystnych warunków, urzędy podatkowe ze zwykłą sobie surowością ściągają podatki w gminach zarazą dotkniętych.
Ponieważ z powodów tu przytoczonych niemożliwym jest prawie uiszczenie podatków i innych danin przez rolników w gminach tą zarazą dotkniętych, wniosek mój dąży w tym kierunku, ażeby Wysoka Izba zechciała wejść w położenie rolników w powiatach zarazą dotkniętych i spowodowała, ażeby władze podatkowe zechciały na czas, póki zaraza nie zostanie stłumioną, nakazać wstrzymanie ściągania podatków, gdyż okazuje się to zupełnie niemożliwym.
Proszę więc o przyjęcie nagłości mego wniosku, a pod względem formalnym proszę o odesłanie go do komisji podatkowej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoka Izbo!
[...]
Myszy pojawiły się w zachodnich powiatach kraju w takiej ilości, że istnieje uzasadniona obawa, iż wszystko na polach zjedzone zostanie.
Gdyby w powiatach wschodnich była tak wielka moc myszy, co w Galicji zachodniej, musielibyśmy mieć uzasadnioną nadzieję, że klęska myszy dojdzie do granic niebywałych i że w przyszłym roku nieurodzaj będzie zupełny, jeżeli rychło nie chwycą silne mrozy i nie wyniszczą zawczasu myszy.
Dlatego z uznaniem powitać musimy wniosek, który został postawiony przez członka tamtej strony Izby, tj. przez posła miejskiego.
(Głosy: wiejskiego.)
(P. Merunowicz: ja jestem posłem wiejskim.)
Marszałek: Niech się Panowie o to nie sprzeczają, chodzi tu zresztą tylko o jedną literę.
(Wesołość)
P. Witos: Nie wiedziałem, że p. Merunowicz jest posłem kurii wiejskiej, ale najzupełniej popieram nagłość tego wniosku i proszę, by pomoc wobec grożącej klęski przyszła jak najrychlej.
Lwów, Galicja, 6 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
W sprawozdaniu komisji szkolnej przewija się znowu cały szereg cyfr i numerów, którymi są zaopatrzone petycje nauczycieli, więc zastanowić się nam wypada, co kryje się za tym, co spowodowało tych ludzi do wniesienia tych petycji, aby w drodze łaski uzyskać to, czego w drodze ustawy uzyskać nie mogą, co w ogóle kryje się za tym wszystkim.
W sprawozdaniu komisji jest powiedziane, że nauczyciele i nauczycielki, a więc ludzie, którzy mają nam wychować i przysposobić przyszłe społeczeństwo, którzy mają przysposobić krajowi obywateli, proszą o przyznanie im w drodze łaski większego kawałka chleba.
[...]
Nie wiem czy człowiek głodny potrafi myśleć o ideałach, o czymś wznioślejszym, jeżeli nie o głodzie, który mu zawsze dokucza i nie wiem, czy należy pozostawiać w przykrym położeniu tych, którym kraj powierzył swą młodzież, a więc przyszłość społeczeństwa, przyszłość narodu.
Ale nie tylko nad tym chlebem powszednim zastanowić się nam należało, ale rozpatrzeć także, w jakich warunkach ci nauczyciele pracują, gdzie mieszkają, zastanowić by się nam należało także i nad higieną i nad ich zdrowiem.
Ludzie ci mają wychowywać naród, a w wielu wypadkach nie są w możności tego uczynić z powodu lichego, nieodpowiedniego pomieszczenia szkoły. Jest zupełnie usprawiedliwionym przysłowie, że w silnym ciele silny duch mieszka. Jeżeli by się to miało zastosować do nauczycieli, to niezawodnie w tych słabych ciałach mieszkać musi i słaby duch. W bardzo wielu wypadkach zbytnie obciążenie pracą, liche odżywianie się, złe i niehigieniczne mieszkanie uniemożliwia nauczycielom skuteczną pracę.
[...]
Jeżeli najpierw weźmiemy to, iż w wielu gminach, o których sprawozdanie powiada, że posiadają szkoły, znajdują się tylko chałupy będące siedliskami zarazy, domki, które uległy grzybowi, rudery, które nadają się raczej na stajnie aniżeli na szkoły, to zrozumiemy, że w takich norach mieszczących nieraz po paręset dzieci praca nauczyciela, przebywającego tam po kilka godzin dziennie, nie może być wydatną i Rada Szkolna Krajowa nie zdoła nas przekonać, że rzecz przestawia się inaczej. Nadto pracę nauczycieli utrudniają bardzo wielkie okręgi szkolne. W miesiącach zimowych podczas śniegów w okolicach mających bardzo lichą komunikację 1/3 część dzieci do szkoły zapisanych, nie mówię już o obowiązanych do nauki szkolnej, nie uczęszcza do szkoły, bo uczęszczać nie może. Nie każdy bowiem może sobie pozwolić na to, aby dzieci odwoził saniami, a znowu dziecko w wieku szkolnym nie może w zimie po śniegu i podczas zawieruchy maszerować po kilka kilometrów do szkoły. Te cyfry w sprawozdaniu komisji wymownie mówią o tym, że zanadto mało zwraca się uwagi na tych, którzy powinni być dobrze sytuowani. Jednakże chcąc od nauczycieli dużo żądać, trzeba im dać tyle, by z nich nie robić niezadowolonych, ale takich którzy by wiedzieli, że pracę ich się należycie wynagradza, tak by należycie obowiązki swoje spełniać mogli.
Lwów, Galicja, 12 października
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wasza Ekscelencjo Panie Marszałku!
Jeszcze w dniu 3 bm. wniosłem razem z towarzyszami wniosek nagły, żądający wstrzymania egzekucji podatków w gminach i powiatach zarazą dotkniętych. JE. P. Marszałkowi zapewne to jest wiadomym. Mimo to do tego czasu wniosek ten nie przyszedł pod obrady, egzekutorzy jednak podatkowi z całą bezwzględnością grasują po wsiach i ściągają podatki mimo to, iż w czasie tym z powodu zamknięcia jarmarków uniemożliwionym zostało zdobycie przez kontrybuentów w jakikolwiek sposób grosza.
Wobec tego, iż sprawa ta jest niesłychanie nagłą i niecierpiąca zwłoki, bo jeżeli egzekucja w ten sposób jak dotąd z całą bezwzględnością będzie prowadzona, to narazi kontrybuentów na nieobliczalne straty, prosiłbym, ażeby JE. P. Marszalek, jeżeli uważałby za rzecz zbędną postawienie w najbliższym czasie na porządku dziennymi tego wniosku, w drodze właściwej zechciał zwrócić się do JE. P. Namiestnika, aby tenże spowodował wstrzymanie tej egzekucji.
Lwów, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
W chwili gdy usta już zamarły, gdy gorące serce bić przestało, a ziemia upomina się o ciało jako o swoją własność, gdy Bóg wydał już sąd o nim jako o człowieku, a zapewne w przyszłości wyda sąd historia o jego działalności na polu politycznym i społecznym, a wierzmy, iż ten sąd będzie sprawiedliwy, nie mogę się oprzeć pragnieniu, ażeby dziś przy spełnieniu ostatniej posługi bodaj parę słów nie powiedzieć. Jakkolwiek nie należę do zwolenników myśli politycznej śp. księdza Stojałowskiego, należę jednak do tych, którzy doceniają doniosłość pracy ks. Stojałowskiego dla ludu, pracy długiej i znojnej, lecz nad wyraz owocnej.
[...]
Ja to muszę przyznać, iż i dzisiaj przychodzi nam spełnić ten smutny obowiązek i pogrzebać zwłoki tego, który dokonał wielkiego wynalazku, którego nikt przed nim nie dokonał: obudził lud. Obudził ten lud, którego setki lat usypiano, obudził miliony obywateli do życia narodowego i społecznego, a więc nowy czynnik, dziś tętniący życiem narodowym, dał krajowi, dał ojczyźnie. Dzisiaj zapewne trudno sobie to uprzytomnić, żyjąc w innych czasach, ile to trzeba było ciepła, aby rozgrzać tę ogromną masę ludową od wieków zlodowaciałą, ażeby tę bezkształtną martwą bryłę uczynić płynną, podatną do silnego życia narodowego i cnót obywatelskich.
[...]
Wytrwałość jednak i praca zrobiły swoje. Lud przestał być nieruchomą bryłą, stał się silnym czynnikiem na każdym polu życia narodowego i społecznego. Uświadomienie mas ludowych postępuje w szybkim tempie, co musi radością napawać każdego kraj miłującego Polaka.
Kraków, Galicja, 3 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Po zeszłorocznej klęsce ulewnych deszczów nawiedziła kraj nasz w r. 1913 nadzwyczajna katastrofa, niepamiętna od r. 1813. Ulewne deszcze, które trwały od końca kwietnia do połowy września i zniszczyły plony we wszystkich powiatach kraju, tudzież kilkakrotne wylewy rzek spowodowały ruinę rolników, która z ogólną depresją ekonomiczną dotknęła także mieszkańców miast. [...] Wprawdzie rząd przyszedł już krajowi z pewną pomocą w powyższym kierunku, ale pomoc ta jest niedostateczną i nie odpowiada rozmiarowi katastrofy. Potrzeba mianowicie wydatniejszych zapomóg na wyżywienie ludności i przezimowanie inwentarza, na zakupno nasion pod zasiewy jare, na naprawę dróg, robót regulacyjnych i melioracyjnych, a przede wszystkim taniego kredytu dla ratowania gospodarstw. Zachodzi też nieodzowna potrzeba ustalenia licznych usuwisk, które się potworzyły w kraju, zdeformowały i zabagniły grunta, oraz uszkodziły budynki. Komisja parlamentarna Koła Polskiego zażądała od rządu takiej pomocy dla kraju, jakiej udzieliło państwo kilkunastu powiatom południowotyrolskim po powodzi w r. 1882, i przy tym żądaniu powinien także Wysoki Sejm obstawać.
Lwów, dnia 5 grudnia
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...] pragnąłbym napiętnować tę gospodarkę pod względem budowy szkół. Ta gospodarka, którą nazwać należy wielkim całe lata ciągnącym się skandalem, powinna nareszcie ustać, ażeby te gminy nie były wiedzione na pokuszenie, jak się to dotychczas dzieje, ażeby nie karmiono je obietnicami, ale ażeby nareszcie obietnice te spełniono. Bardzo wiele gmin w kraju polegało na tych obietnicach. Nie tylko, że ściągnięto z wielu gmin nielegalnie kilka razy po 20% i odprowadzono je całkowicie do ruiny materialnej, ale przekonano się na końcu, że te ofiary na nic się nie zdały.
Wobec tego, że nie tylko ze względu na stan finansowy tych gmin, ale i ze względu na szkolnictwo samo, postęp i oświatę jest to niesłychana rzecz, która miejsca mieć nie powinna (nazwę ją w tym wypadku rzeczą skandaliczną), prosiłbym jednak, żeby Sejm w tym wypadku należyty dał wyraz swemu przekonaniu, że podobne postępowanie piętnuje się z tego miejsca i że ono więcej miejsca mieć nie powinno. Żeby jednak nie tylko na słowach się ograniczyć, ale by ta dyskusja doprowadziła do jakiegoś rezultatu, pozwalam sobie postawić do głównego wniosku p. Kleskiego dodatkowy wniosek, mianowicie ażeby po słowach:
„Sejm wzywa Wydział Krajowy, aby bezzwłocznie wykonał uchwałę sejmową z dnia 9 lutego 1912 r. dotyczącą utworzenia funduszu 5.000.000 k dla bezprocentowych pożyczek na budowle szkolne w miastach" dodać słowa: „...tudzież funduszu zasiłkowego 10.000.000 k na budowę szkół ludowych w gminach wiejskich".
Lwów, Galicja, 16 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka prowadzona przez państwo, doprowadziła do tego, że jest milion ludzi (bo w miliony to idzie), którzy nie mają tego, co koniecznie państwo im dać powinno, tj. chleba. Państwo, które powinno się wstydzić, jeżeli tak jest a nie inaczej, które powinno się postarać o to, aby jednak ci obywatele mieli przynajmniej co do ust włożyć, uważa za stosowne zaprzeć wrota do innego kraju, uważa za stosowne zatrzymać ich tutaj, nie zadając sobie pytania, jakie z tych zarządzeń będą skutki na przyszłość.
[...]
Nie wiem, czy jest wskazane, aby rząd budował tę wielką stodołę i nakrywał ją coraz silniej po to tylko, aby we wnętrzu była pusta, by po niej mogły tylko chyba latać wróble. Państwo austriackie, administracja dzisiejsza i cały stan tej gospodarki jest do tej pustej dobrze nakrytej stodoły podobny. Bo było dawniej, to jest i dzisiaj. Cała masa robotników, cała masa ludzi, którym nie idzie o co innego, tylko o to, by od śmierci głodowej ochronić rodziny, aby sprostać obowiązkom, zapłacić podatki i wszelkie daniny, oczekuje przed starostwami całymi tygodniami na to, aby na końcu usłyszeć odpowiedź: paszportu nie dostaniesz.
[...]
Wiadomo jednak, że emigracja płynie, że to jest wezbrana rzeka, której żadna tama nie zaprze, ale to też wiadome, że kto we właściwym kierunku nie pozwala jej płynąć, to zmusza ją do płynięcia w innym kierunku. Ludzie, nie dostając paszportów, mimo to emigrują, ale dostają się w ręce handlarzy tym ludzkim towarem, którzy ich tak w kraju jak i poza krajem obdzierają w sposób jak najgorzej przez nich praktykowany, w sposób najwstrętniejszy, albo też stają się oni pastwą tych ludzi w ten sposób, że zostają potem bez grosza przy duszy i tak do domu wracają.
[...]
Wychodząc z tych założeń, że emigracja i przenoszenie się z miejsca na miejsce jest każdemu obywatelowi dozwolone, że nastąpiło tylko zgwałcenie ustawy przez tych, którzy powinni je szanować, popierając nagłość wniosku, oznajmiamy, że za wnioskiem p. Starucha głosować będziemy. (Brawa i oklaski)
Lwów, Galicja, 21 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
[...]
Gospodarka drogowa w ogóle w kraju, która idzie w tym kierunku, by nie tylko stworzyć, ale ulepszyć komunikację, bardzo wiele pozostawia do życzenia. Są drogi rozmaite pod zarządem różnych czynników znajdujące się, zacząwszy od dróg rządowych, a skończywszy na drogach gminnych tzw. II klasy, którym daremnie tę klasę nadano, ponieważ w tylu wypadkach drogi te nie są drogami. Trzeba powiedzieć, że jest tu bardzo dużo różnorodności, ale jest jedno, co je łączy, to, że wszystkie są kiepskie.
[...]
Przede wszystkim wspomnieć tu trzeba, że do niedawna rady powiatowe budowały tylko tzw. drogi marszałkowskie, które niejednokrotnie może odpowiadały intencjom jakichś tam obszarów dworskich, ale które były budowane w ten sposób, że omijały gminy najludniejsze i najbardziej tych dróg potrzebujące. Obecnie, kiedy przychodzi to ukrajowienie tych dróg, ten stan dotychczasowy nie zmienia się; zrzucono pewien ciężar z barek rad powiatowych i bardzo wiele gmin, jak dotychczas, pozbawionych będzie tego środka komunikacyjnego.
[...]
Przy tym zaznaczyć należy, że w wielu wypadkach i powiaty same niewiele w tym kierunku zrobiły. Jeśli mało zrobiły odnośnie do dróg powiatowych i gminnych pierwszej klasy, to co do dróg gminnych drugiej klasy, dróg, które są najwięcej, bo codziennie przez gminy używane, w bardzo wielu powiatach prawie nic nie zrobiło się.
[...]
Wprawdzie mamy znowu obietnice, że będzie lepiej, ale wiemy z doświadczenia, że obietnice bywały, są i będą, a stan taki pozostanie, jaki był dotychczas, o ile gospodarka pod tym względem na inne tory poprowadzoną nie zostanie.
[...]
Jeśli dziś rady powiatowe na liczne prośby odpowiadają, jeśli chcecie mieć drogę, to ją sobie budujcie, to wróćcie do prestacji, to macie panowie furtkę w ustawie gminnej, która pozwala na nałożenie ciężarów na gminy i to jest jedyny środek, ażeby gminy zmusić do budowania drogi. Wiemy, że te drogi marszałkowskie nie były budowane kosztem marszałków, że te drogi budowano kosztem powiatów. Jeżeli dziś woła się o inne drogi, które by służyły nie tylko pp. marszałkom, lustratorom itd., ale też i dla dobra powiatu, to wtenczas nie wolno mówić: budujcie sami, ale powinno być inne hasło użyte: Budujmy razem!
Lwów, Galicja, 26 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Emigracja jest jak się zdaje w Galicji zjawiskiem całkiem naturalnym, dotychczas jednakże nieuregulowanym. Na jedno zgadzają się wszyscy, a mianowicie, że emigrantów wypędza nędza; zgadzają się na to wszyscy ci, którzy nie stoją na stanowisku rządowym, na stanowisku uzyskania taniego robotnika, ale na stanowisku obywatelskim, które jest zdania, że należy samemu żyć i drugiemu żyć pozwolić.
[...]
[...] w emigracji są pewne rzeczy dobre a pewne rzeczy złe. Złem jest to, że najtęższe siły są zmuszone opuszczać kraj, wskutek czego wielu się demoralizuje, a dobrą rzeczą jest, że majątek w kraju się wzmaga, że wartość ziemi wzrasta i że majątek ten pozostaje nie tylko w rękach tych, którzy nań pracowali, ale i w rękach tych, którzy pracy tej nie dali. [...]
Padł tu może niezbyt wyraźnie ze strony rządu zarzut, że wielu jedzie za zarobkiem, ale wielu jedzie także i z tego powodu, że ma chęć przejechania się. Ja nie wiem, czy ludziom głodnym przychodzi co innego na myśl, aniżeli postarać się o to, ażeby zapełnić żołądek. Zdaje mi się, że to jest kardynalna zasada i trudno podejrzewać o kaprysy tego, który myśli o tym, ażeby pozbyć się tej najskrajniejszej nędzy. Jest rzeczą stwierdzoną, że jadą ludzie, którzy nie mają tu zajęcia, albo ci, którzy mają tu zajęcie licho płatne, a tam lepiej płatne. Jeśli więc emigracja przybrała tak znaczne rozmiary, a pomnaża majątek kraju, to chyba jest rzeczą całkiem naturalną, ażeby kraj i czynniki powołane skierowały je w właściwe koryto, ażeby tym ludziom ułatwić przejazd i pobyt.
Emigranci nie spoczywali ani nie spoczywają na różach. Jeśli już przepłynie ten emigrant ten ocean przeszkód, jaki się piętrzy w dostaniu legitymacji do podróży itd., to zaraz na pierwszej stacji spotykają go jak najgorsze niespodzianki. Dla nich bowiem są przeznaczone jak najgorsze wagony, w których bydło się przewozi. Ale i na te wagony muszą czekać godzinami, a nawet i dniami. W wagonach tych deszcz się leje, a co mniej wytrzymały musi parasol otwierać. To miałem sam sposobność nie dalej, jak w roku zeszłym na wiosnę w okolicy Tarnowa oglądać. Podłogi wagonu mokre, ludzie kryją się po kątach, ale i tam leje deszcz również przez pokrycie, jak i w miejscach, gdzie tego nie ma. Ale to wszystko było przeznaczone dla emigrantów, którzy gdzieindziej szukali pracy i chleba, bo to uczynić musieli! Jeżeli się potem weźmie na spytki tych, co tam byli, żeby zapracować na kawałek chleba, dochodzi się do przekonania, że ludzie ci pracują jak niewolnicy, że to są ci dawni pretorianie rzymscy, których popycha dozorca, nad którymi zaciąży brutalna łapa pruska, albo inna, że to są ludzie, którzy znoszą wszystko, byle zdobyć kawałek chleba dla siebie i rodziny.
Dlatego proszę panów, jeżeli dziś jest rzeczą przez wszystkich zrozumiałą, że ten opust nadmiaru sił roboczych jest konieczny, że ta emigracja jest konieczną; to chyba obowiązkiem władzy nie jest, aby stworzyć emigrację dziką, obowiązkiem władzy nie jest, aby oddawać ludzi w ręce hien, handlarzy ciałem ludzkim, przeciwnie rzeczą władzy jest to, aby ułatwić ten ruch, aby skierować go na tory właściwe, aby tych emigrantów otoczyć odpowiednią opieką.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Jak to już we wniosku samym wskazałem, na głównej linii kolejowej między stacjami Tarnowem a Czarną, znajduje się bardzo duża przestrzeń, na której nie ma żadnego przystanku. W okolicy tej są wsie bardzo liczne i bogate, dla których kolej, mimo że się w pobliżu znajduje, jest nie do użycia, ponieważ nie ma w bliskości żadnego przystanku. Starania tych gmin od lat dziesiątek prowadzone, pozostały bez skutku. Zarząd bowiem kolejowy czyni w tej mierze takie trudności, że one są dla tych gmin nie do pokonania. Żeby nareszcie uwzględniono to żądanie słuszne tych gmin, postawiłem ten wniosek, prosząc o jego przyjęcie.
Lwów, Galicja, 27 lutego
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Wysoki Sejmie!
Gdyby wniosek p. Cieńskiego był postawiony przez kogo innego, gdyby wyszedł ze strony demagogicznej, to przez rozmaite sfery inaczej byłby traktowany Jeśli ten wniosek wyszedł od p. Cieńskiego, to nie nazwie nikt p. Cieńskiego demagogiem, ale wszyscy uznają, że i tamtej stronie podobna gospodarka się sprzykrzyła. Za dużo mówiliśmy o tym, ale to jest materiał wprost nie do wyczerpania, to jest skarb, nad którym może się dyskusja przewlekać całymi dniami. Niestety może fatum jakieś nas ściga. Jesteśmy wiecznie w tym położeniu, że wyciągamy ręce do rządu, wołając: „ratuj", a wysoki rząd z gestem wielkopańskim odpowiada: ratuję, a kończy się na ratunku, który nigdy nie był pomyślny, na tym, żeby zebrać parę wagonów ziemniaków, albo by dostarczyć po parę kilo otręb dla bydła, a nadto te otręby miały taką przemieszkę, że były w nich wszystkie zawartości podobne do otręb, jakie tylko można sobie pomyśleć.
Jeżeli dopomóc do przezimowania bydła i w tym celu rozdziela się sól, to wysoki rząd uważał za stosowne najpierw ściągnąć należytość, a potem pobierać ją przez wójta od interesowanych, przy czym stwierdzić muszę, że ta sól, to ziemia taka, jaką mamy w gruncie, gdzie przynajmniej nie jest zanieczyszczona. I na to gmina płaciła furmanki i dawała pieniądze. Czy to jest zapomoga, czy to jest pasza treściwa, która miała doprowadzić do przezimowania inwentarza. Jeśli na naprawę dróg w powiecie np. tarnowskim, zapomoga na naprawę dróg, których jest 700 km, wynosi 5000 k, to może by rząd rozliczył, wiele wypada na kilometr. Zdaje się, że nie będzie na tyle kamienia, żeby można było psa uderzyć, jakby przechodnia atakował. (Wesołość)
W tym stanie rzeczy przyszła jeszcze jedna sprawa, która dopomogła do rozmiaru klęski. Egzekucja jest tak intensywnie prowadzoną, że wielu już i tak zbiedzonych, by im było lżej, pozbyło się kożucha. Jeśli to należy do akcji zapomogowej, to powiem, że rekord w tym względzie zrobiono. Dziś stwierdzić należy, że nie powinno się stać na fałszywym stanowisku, albo się mówi otwarcie, że niczego się nie macie spodziewać, albo jeśli przyrzeka się, to trzeba coś dać. Wodzenie na pokuszenie jest najgorsze i absolutnie ustać powinno. Przy tym wszystkim ludność była zmuszoną szukać zarobku. Zarobku nie znajdzie tu, bo rząd nie postarał się o budowle, jakkolwiek była uchwała Koła Polskiego, że wszelka akcja zapomogowa ma iść w tym kierunku, ażeby znaczną część funduszów oddano na budowle publiczne. Uchwała taka była, a widzimy, że była tylko na papierze i nie została w czyn wprowadzoną.
Jeśli zatem rozchodziło się o poratowanie majątku, to została droga poza kraj. A tu jest jeszcze jedna rzecz. Mamy kary, sypiące się po setki koron na osobnika, który poproszony przez kogoś nieumiejącego pisać napisał po kartę okrętową do agencji. Za to dostaje się po 500, 600 lub 700 k, a czasem po kilka tygodni więzienia śledczego. To także należy do akcji zapomogowej przez rząd ogromnie rozpowszechnionej. Jeśli więc poseł Cieński postawił ten wniosek, to jest silnym napiętnowaniem tej akcji przez rząd prowadzonej. I dlatego oświadczam, że za tym wnioskiem nie z całą gotowością, ale całą radością głosować będziemy.
Lwów, Galicja, 16 marca
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.
Szanowni Panowie! [...]
Być może, jestem romantykiem, być może, że dlatego, że nigdy nie byłem zwolennikiem pracy organicznej, wszedłem w tę wojnę. Ale porwało mnie w niej coś wielkiego i to, że otworzyła się możność czynu polskiego. Byłem w tym tylko wyrazicielem tego w Polsce, co się dusiło w atmosferze niewoli. Dzięki tej części, która postawiła pierwsze wojenne kroki, mogliśmy pociągnąć za sobą choć część narodu. Trzeba było bowiem, aby to, co było szaleństwem, stało się także i rozumem polskim. Ten głos, ta odpowiedź na nasze zbrojne wezwanie odezwała się z kraju, który z dawna wolności zakosztował, nie z kraju niewoli, nie z zaboru rosyjskiego. W Galicji znaleźliśmy poparcie i zrozumienie. Szaleństwem wiele zrobić można, ale uratować nim nic nie można. Mówiono, że Legiony walczą w obronie honoru Polski. Ale sama walka i poświęcenie w obronie honoru nam nie wystarcza. Jako rycerze walczący musimy mieć nie tylko siłę ramienia, ale moc głowy i serca. Tym uzupełnieniem jest zjednoczenie narodu w NKN. Rozum stanu musi uzupełnić naszą pracę i krwawe nasze ofiary. Wznoszę więc zdrowie na cześć Naczelnego Komitetu Narodowego w ręce prezesa NKN. Niech żyje prezes Jaworski!
Wiedeń, 21 grudnia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Gdy słyszę szum komplementów, gdziekolwiek staję w Polsce, czuję się tylko symbolem tego nowego w Polsce zjawiska: samodzielnie wytworzonego żołnierza. Jeżeli czym zasługuję na wasze pochwały, to przeświadczeniem, że niech się stanie, co chce, a praca nasza nie hańbę, lecz chwałę imieniu polskiemu przyniesie.
W tych przełomowych chwilach, kiedy państwa rzucają na szalę wszystko, co mają, w Polsce trzeba się trzymać w ściślejszych granicach. Nie wolno było rozwinąć się tak szeroko i potężnie, jak tego serce nasze pragnie. Ale w tych granicach jest zawsze wielka samodzielność pracy polskiej na wszelkich polach stwarzania wartości polskiej, wbrew wszelkim niewolniczym zakusom. Wam, panowie, sądzono stwarzać poczucie, że żołnierz nasz nie jest żołnierzem bez ojczyzny – nie tylko materialnej, ale i moralnej. Jeżeli tu staję między wami, jako symbol samodzielnej wojskowej pracy polskiej, to życzę, aby wasza, w określonych granicach prowadzona, praca stała się tak samo samodzielną. Niech żyje, niech się rozwija Naczelny Komitet Narodowy!
Kraków, 29 marca
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Polska w tej wojnie miała to nieszczęście, że przed tym, nim powstał jej rząd, zjawił się na świat jej żołnierz. Stąd płyną wszystkie fikcje rządowe, które nikogo zadowolić nie mogły, a które wszystkie zadowalać miały choć w części tę naturalną tęsknotę żołnierza do prawomocnej politycznej reprezentacji jego dzieł i pracy.
Jestem żołnierzem z ducha i usposobienia, i dlatego – pomimo że się sam dla wielu stałem takim surogatem przedstawicielstwa polskiej władzy – tak samo, jak inni moi koledzy, tęsknię do istnienia formy, w którą się normalnie wylewa ojczyzna żołnierza – do rządu, który żołnierza reprezentuje na zewnątrz, który z niego wszelkie troski polityczne zdejmuje i daje poczucie zrozumiałe celu, dla którego krew się daje.
Dawałem temu wyraz w formie bardzo dosadnej w głównym naczelnictwie armii austro-węgierskiej, gdzie parokrotnie oświadczałem, że pozostawanie w szeregach obcej – niepolskiej – armii bez wyraźnego nakazu własnej polskiej władzy politycznej jest tak ciężkim i trudnym do zniesienia, że z każdym dniem staje się to bardziej niemożliwym dla ludzi z zaboru rosyjskiego.
Że, o ile by Królestwo miało reprezentację polityczną, uznaną przez oba państwa okupacyjne, sprawa byłaby zupełnie rozstrzygnięta. Dawałem po temu drastyczne przykłady, mówiąc, że gdyby mi w czasie wojny rząd mój nakazał czyścić buty, to bym to z całą nieumiejętnością czynił, gdyby kazał wstąpić do armii Syngalezów czy Botokudów, uczyniłbym to również bez wahania. Odwrotnie zaś – przy braku rządu własnego nie mogę nie dawać wyrazu w swym postępowaniu, że po to poszedłem na wojnę, by moja ojczyzna swój własny rząd miała.
Ten zasadniczy stosunek do głównego zagadnienia politycznego w życiu żołnierza zachowuję dotychczas i z chwilą uformowania czegoś, co jest polską władzą rządową, natychmiast zwrócę się do niej ze swymi powolnymi służbami.
Kraków, 6 listopada
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Na południe od Sambora odziały nasze zajęły Turkę, gdzie wzięto 150 jeńców i zdobyto kilka wagonów i prowiant. Przednie oddziały nasze dodarły do Boryni (10 km od granicy węgierskiej). Przy zajęciu Medenic na północny zachód od Mikołajowa wzięto dwa działa nieuszkodzone, pociąg pancerny i ogromne zapasy materiałów wojennych. [...] Stryj został zajęty przez oddziały wielkopolskie [...]. Wzięto stukilkudziesięciu jeńców, zdobyto dwa działa, znaczną ilość amunicji, wielkie zapasy prowiantu w magazynach i wagonach. Ludność Stryja pomagała skutecznie przy opanowaniu
miasta.
Galicja, maj
„Kurier Poznański”, nr 118/1919, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Z Borysławia donoszą, że wojska nasze ocaliły 25 tysięcy cystern ropy, którą Ukraińcy usiłowali zniszczyć, do czego poczynione były przygotowania. [...] Ropę tę zamagazynowano, celem przechowania jej, by następnie w drodze zamiany uzyskać za nią od Węgrów potrzebne towary.
Przemyśl, 16 maja
„Kurier Poznański”, nr 118/1919, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Do Borysławia wkraczaliśmy wśród niesłychanego entuzjazmu ludności witającej nas ze łzami wśród huku setek trąb i syren parowych i łomotu zrzucanych obcojęzycznych napisów. Dopiero gdyśmy byli z powrotem u siebie w domu, mogliśmy odetchnąć spokojnie, gdyż dobre przygotowanie i przeprowadzenie niespodziewanej szybkiej akcji koncentracyjnej umożliwiło odebranie zagłębia naftowego prawie zupełnie nieuszkodzonego.
Borysław, 19 maja
„Przemysł Naftowy”, czerwiec 1929, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Prosiłem o usunięcie z mej łąki, położonej na terytorium gminy Modrycz, kału ropnego naniesionego przez wylew potoku Wisznica w roku 1922. Ponieważ Sz. Dyrekcja prośbie mej zadość nie uczyniła, zmuszony byłem, aby nie dopuścić do całkowitego zniszczenia łąki, czyścić i wywieźć wspomniany kał na koszt i rachunek P.T. Firmy, [...] wobec czego pozwalam sobie przedłożyć [...] rachunek rzeczywiście poniesionych minimalnych kosztów [...] razem 2.192.000 marek polskich. Nadmieniam, że do całkowitej uprawy zniszczonej łąki potrzebne jest 10 fur gnoju i 2 kg mieszanki, proszę mi to dać w naturze, bo zmuszony będę kupić, nawieźć i wystawić ponowny rachunek.
Tustanowice, 9 września
Ze zbiorów Centralnego Archiwum Państwowego Ukrainy we Lwowie, zespół 235, opis 1, sygn. 7, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Wskutek ostatniej ulewy zostały poprzerywane na wielu kopalniach doły łyżkowe, a porwana przez nawałnicę deszczową ropa zanieczyściła liczne grunta nad Tyśmienicą i jej dopływami. Dochodzi do naszej wiadomości, że właściciele zanieczyszczonych gruntów okolicznych zwracają się sporadycznie do przedsiębiorstw naftowych z żądaniem
odszkodowania za zniszczone role i plony. Ponieważ za skutki działania siły wyższej nikt nie jest odpowiedzialny, przeto celem niniejszego jest przestrzec Wielmożnych Panów przed wypłatą odszkodowań choćby nawet w najdrobniejszych wypadkach, aby nie przesądzić słuszności żądań odszkodowawczych, a to tym bardziej, że z żądaniami podobnymi mogą się zgłosić wszystkie gminy położone poniżej Borysławia.
Borysław, 13 września
Ze zbiorów Centralnego Archiwum Państwowego Ukrainy we Lwowie, zespół 235, opis 1, sygn. 7, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.